wtorek, 29 maja 2012
Projekt 67.18
Śniadanie - 1/4 bułeczki, frankfurterka, biały serek
Obiad - kotlet, łyżka ziemniaków, sałatka z kapusty kiszonej
Obiadokolacja - roladka cielęca z szpinakiem, kluseczki (ah pyszne!), warzywa na parze i 1 kieliszek białego wina
Deser - czekoladowe mleko i 3 ciasteczka brzydkie a pyszne
Śląsk nie sprzyja diecie :(
poniedziałek, 28 maja 2012
Po ptygodniowej przerwie - Projekt 67.17
Od dziś znowu zaczynam odliczanie po przerwie z dumą informując, że zgubiłam 3 kg!
Dziś dzień zaczęłam od - 2 jajek, dwóch cienkich kromek ciemnego pieczywa z odrobiną majonezu i dużej porcji szparagów
II śniadanie - dojadłam szparagi (w sosie sojowym z sezamek) i dodałam do tego małą puszkę tuńczyka
Popołudniu czeka mnie podróż, mam ze sobą jogurt i ryżowe wafelki - będzie update!
Lunch - fatalna tarta z brokułami na mieście i latte
W pociągu - 3 cienkie wafle ryżowe
Na kolacje w restauracji - zrazy, z kapustą i kilka klusków śląskich
Dietetycznie nie było...
Co jutro?
Śniadanie w hotelu
Do pracy zabieram jogurty light i ryżowe wafelki...mam nadzieje, że dam na nich radę
Po pracy znowu hotelowe jedzenie...może wezmę coś innego niż te zrazy...Śląsk i śląska kuchnia - wrogiem mojej figury....
I tak sobie myślę, że projekt może stać się kroniką mojej porażki...wolałabym nie - tak czarno na białym :(
Chwile łapane w przelocie...
małe rączki, rozchichotana buzia i najpiękniejsze przytulanie w życiu. Zarzucone na moja szyje małe łapki, z ogromną siłą przylegają do mnie i nie chcą puścić. Potem na chwile odrywamy się od siebie i słodka buzia rozpromieniona uśmiechem i słyszę "ciosssia jeeesce!!!"
Piękne wyznanie miłości
"Chcę z Tobą rozmawiać" - ja z Tobą też :*
poniedziałek, 21 maja 2012
Projekt 67.14 do 67.16
Posiłki zlewają się w jedno - natomiast waga nie drgnęła w górę, więc pracujemy dalej.
Projekt 67.13
Śniadanie - jogurt z otrębami, orzechami włoskimi małą łyżeczką brązowego cukru
Przekąska - kanapka z serem i pomidorem
Obiadokolacja - ziemniaki i kalafior po indyjsku - niewielka porcja
Przekąska przed snem planowana... - jogurt
środa, 16 maja 2012
PRojekt 67.12
A dziś środa i
Śniadanie - jogurt z otrębami, orzechami włoskimi małą łyżeczką brązowego cukru
Przekąska - pomarańcza
Obiad - kasza gryczana z warzywami i 1 pulpecik drobiowy w sosie (kupne)
Obiadokolacja - ziemniaki i kalafior po indyjsku - niewielka porcja
Przekąska przed snem planowana... - jogurt
i sport
Projekt 67.11
Dziś zaczęłam dzień jogurtem z 2 łyżkami otrąb i moim wkładem owocowym. Popiłam kawą z mlekiem (nie da się wysiedzieć bez niej w pracy).
Obiad - wczorajsze chilli
Przekąska - rzodkiewki z jogurtem i odrobina fety
i niestety mały kebab z baraniną w lawaszu
ale rano waga mniej :)
poniedziałek, 14 maja 2012
Projeky 67.10
Ale mam cel, mam wizję siebie w jeansach i białym t-shircie i balerinkach. To najseksowniejszy strój na świecie pod warunkiem, ze nic nie wylewa Ci się zza paska a ramiączka stanika nie robią oponek po środku Twoich pleców. Tak więc za jakiś czas w jeansach i t-shircie będzie mi dobrze.
Tymczasem poniedziałek
Śniadanie - 4 plastry domowej wędliny + kawałek fety
Śniadanie II - reszta wędliny domowej + garść orzechów włoskich
Obiad - omlet z serem feta i avokado
Obiadokolacja - miseczka chilli con carne na wieprzowinie -bez dodatków typu placki, ryż, ser czy śmietana.
P.S. Smuty smuteczki jeszcze trzymają, natomiast odnalazłam ich źródło i rozpoczęłam akcję korygującą.
W tym miejscu naszła mnie myśl.
Miejsce za ścianą trzyma mnie w pionie, napisane tu słowa zobowiązują mnie do działania. To co przelewam na "papier" zostaje. Wykasowanie byłoby tak oczywistym objawem samooszukiwania, że nawet ja tego nie potrafiłabym zrobić. Jest świadkiem moich potyczek z życiem, frustracji i małych szczęść. Zwierciadłem i fotelem terapeuty.
I tak nie jestem tak szczera w tym miejscu jak bym mogła. Bo niby anonimowa a jednak łatwa do namierzania i rozpoznania. Jest w tym pozornym ukryciu dreszczyk podniecenia - nie widzą, ale mogą zobaczyć.
Projekt 67.9
Niedziela
Śniadanie - 2 naleźniki z serem i łyżka nutelli + kawa z mlekiem
II śniadanie - kawa i ciasteczko owsiane
Obiad - 3 ziemniaki, 3 szparagi, trochę awokado polane oliwą z oliwek + talerz ogórkowej
Wczesna kolacja (18:00) - makaron z sosem (zbyt duża porcja)
niedziela, 13 maja 2012
Projekt 67.8 i smuty, smutki, smuteczki
zdarza mi się czuć w życiu pominiętą i niezauważaną. to chyba jedne z najgorszych "poczuć" jakie miewam. czuję wtedy, że znikam, że nie istnieje, że jestem nieważna...dziś tak się poczułam, a właściwie skumulowało mi się takie odczucie w stosunku do kogoś dla mnie ważnego (denerwuje mnie nie nazywanie ludzi w tym miejscu po imieniu, ale tak być musi).
No więc poczułam się odrzucona i zapomniana. Ale nim to się zadziało spędziłam całkiem miły dzień ze zbyt dużą ilością jedzenia, ale i tak z ilością o wiele mniejszą niż w tym miejscu zazwyczaj, tak więc.... (nie zaczyna się zdania od WIĘC - przypomina mi się to za każdym razem kiedy pisze więc.)
Śniadanie - 2 kromki z serem brie
II Śniadanie - 1 ciasteczko
Obiad - 2 kawałki pizzy
Obiadokolacja - wędlina + porcja sałatki z ziemniaków i szparagów z awokado.
W między czasie przez cały dzień - z 6 porcji wermutu, 0.5 szklanki piwa, 4 ciastka owsiane, 1/2 porcji ciasteczka z kremem (jest mi niedobrze).
Idę spać...c.d. jednak nastąpił...
i już chyba wszyscy (poza Nim) powiedzieli mi, że przytyłam i powinnam schudnać. Zaczynam czuć niemiłe spojrzenia na sobie. Cześć z tych wszystkich podtyka mi jednocześnie jedzenie pod nos.
Chce mi się powiedzieć - pieprzcie się! (pozdrawia wermut)
piątek, 11 maja 2012
Projekt 67.7
Śniadanie - jogurt, płatki i TR
II śniadanie - rzodkiewki
Przegryzka - jogurt z otrębami
Obiad - ryba, warzywa na parze + kilka frytek - na mieście
Przegryzka po ciężkim dniu - 3 owsiane ciasteczka z nutellą popite kubkiem mleka
Weekend wyjazdowy - będzie trudno, ale 3mam za siebie kciuki. No i pojawił się jeszcze jeden motywator
Projekt 67.6
Zasłoiczkowałam przecier z rabarbaru i z rabarbaru z truskawkami. I jest to HIT.
Śniadanie - jedzone późno, bo dopiero w pracy - jogurt, przecier TR
Wczesny obiad (12:00) - zupa miso z makaronem gryczanym, miseczka
Przegryzka - jogurt
Obiadokolacja - pomidor, parę plastrów wędliny, ogórek, sałata i jajko z majonezem
czwartek, 10 maja 2012
Projeky 67.5
poza dwoma parami butów w sprawie jedzenia:
Śniadanie - jogurt z duszonymi truskawkami z rabarbarem (na 0.5 kg owoców dodałam 3 łyżki cukru)
II Śniadanie - jogurt 0% z granolą (kupną)
Obiad - sałatka z mozzarellą, grzankami i pomidorkami (kupna)
Obiadokolacja - sałata z szparagami, avocado, jajkiem i odrobiną parmezany
Przegryzka przez snem - to samo co na śniadanie
Wieczorem na wadze 75,5, rano dziś 74,5
Chodzę najedzona i szczęśliwa :)
wtorek, 8 maja 2012
Projekt 67.4
Śniadanie - kawałek tarty z kajmakiem i mleko sojowe
II śniadanie - jogurt pitny owocowy
Obiad - 1 ziemniak, 2 pulpety, sałatka, filiżanka zupy (catering)
Obiadokolacja - omlet z 3 jajek, szparagi i parmezan
Kolacja - filiżanka jogurtu z duszonym rabarbarem posypane otrębowym kakaowym ciasteczkiem.
Waga wieczorem 76
poniedziałek, 7 maja 2012
Projekt 67.3
Śniadanie - jajecznica z 2 jajek, 2 cienkie kromki chleba z wędliną
II śniadanie - jakiś pitny jogurt, niestety owocowy
Do kawy 1/4 wafelka bez polewy
Obiad - pierś z kurczaka, sałatka, 1/2 ziemniaka
Obiadokolacja - makaron z pesto - mała miseczka
Po drodze 3 kawy z mlekiem, cola light oraz duuużo wody.
Projekt 67.2
Śniadanie 3 kromki pieczywa chrupkiego z nutellą do tego kubek mleka sojowego.
Kawa z mlekiem sojowym i wylizanie miseczek z pieczenia ciasta.
i idziemy dalej, a dalej nie jest lepiej
Kawałek mały ciasta
Lody
2 piwa
4 śliwki zawijane w boczku.
Niedziela była zdecydowanie urodzinowa. W poniedziałek wracam do rytmu.
Niektóre problemy nie potrafią się odczepić. Chociaż nie wiem, może to nie problemy. To chyba jednak nasza nieudaczność i lenistwo.
Jedno jest pewne, że w tych naszych problemach jesteśmy razem, a razem jest dobrze. Kocham naszą 3kę.
Zrezygnowałam z coachingu, mam przerwę w jodze. Na szczęście jutro poniedziałek a potem już z górki.
sobota, 5 maja 2012
Projekt 67.1
II śniadanie - jogurt light, 1 banana, garść granoli
Obiad - wołowina z szparagami, 1/2 szklanki ugotowanego ryżu
Deser - lody włoskie z automatu- grzech na poprawę humoru
Kolacja - 1 cienka kromka tego samego co rano pieczywa, 2 plasterki wędliny.
Po drodze 1 kawa z mlekiem sojowym, 1,5 l wody,2 herbaty
Jutro ważenie.
piątek, 4 maja 2012
Projekt 67
Zaczynam odliczanie do 67.
Odliczanie będzie zawierać kilka działań:
1 - codzienne zapisywanie w tym miejscu tego co zjadłam, razem z wagą/objętością
2 - raz w tygodniu (postaram się aby to była sobota-niedziela), będę zapisywać wagę oraz wymiary.
3 - joga min 2 razy w tygodniu
....
kolejne kroki będę zapisywać.
A więc START.
piątek, 20 kwietnia 2012
w pociągu
Jadę przez Polskę, przemierzam w nim setki kilometrów. To wygodne miejsce by patrzeć, więc ja patrzę. Trochę od zaplecza, trochę z boku przyglądam się mijanym miastom, wsiom i miasteczkom. Widzę je od strony torów, dworców, przemieści. Czasami z góry gdy tory suną po wiaduktach, czasami z dołu gdy wjeżdżają i wyjeżdżają z tuneli. Widzę te tony śmieci i nieapetycznych graffiti. Widzę to i pojawia się najpierw myśl: komu i po co chciało się tam wleźć by naśmiecić, zniszczyć, nabałaganić.
Widzę strasznie niekochany kraj. Kiedyś piękny, a teraz niekochany. Niszczony, zaniedbany, jakby nikt się o niego nie troszczył. Ślady pięknej historii, zmysłu estetycznego i wczucia proporcji naszych przodków niszczeją i popadają w ruinę. Nikt nie dba, nikt się nie troszczy – wykorzystać, zadeptać, zniszczyć, pobudować nowe.
Smuci mnie to, w czasach wielkich słów o patriotyzmie nasza tradycja, nasz dorobek niszczeje i pokrywa się śmieciami.
Mówimy o ekologii, oszczędzaniu, ekonomi, prawdzie historycznej a rzucamy kolejny papier, burzymy kolejną kamienicę, wycinamy kolejny hektar drzewa. Po środku najpiękniejszego widoku, na tle gór, na brzegach lasu budujemy molochy osiedla, stawiamy hale i fabryki. Chcemy się uczyć segregowania śmieci, a przecież nie umiemy jeszcze trafić papierkiem do kosza, chcemy by domy były energooszczędne a nikt jeszcze nie umie ich porządnie odmalować, chcemy by ludzie walczyli o lwy w Afryce a nie potrafimy zatroszczyć się o podwórkowego Burka by miał godne życie.
Chyba nie dorośliśmy do bycia gospodarzami własnego kraju!
Zadeptujemy i betonujemy łąki, niszczymy ławki w parkach, urywamy kosze…i mówimy o prawdziwiej polskości, głośno skandujemy słowo patriotyzm. Maszerujemy przez ulice z krzyżem i godłem, mówimy głośno i z patosem, by po drodze rozwalić kosz, zbić okno, kopnąć kotka, wyrzucić psa…
Strasznie opuszczony i niekochany kraj. Nikt nie dba, nikt się nie troszczy, nie chucha nie dmucha. Nie myśli z troską i z czułością. Nie zachwyca się i nie upiększa. Czyżbyśmy nie lubili miejsca w którym żyjemy?
Bo jak uzasadnić to wszystko?
Nie lubię w Nas tego pragnienia wymazywania, nieumiejętności kontynuacji. Nie lubię też a tą bylejakość, tymczasowość, za prowizorkę i niestaranność. A i za ten brak wrażliwości na piękno, brak nietolerancji na brzydotę też Nas nie lubię.
Pod bliznami, łuszczącą się farbą widzę piękny kraj, piękną historię, prace milionów par ludzkich rąk…i widzę jak to wszystko pokrywa siding, reklamy, szklane molochy, budynki plomby.
Mam ochotę złapać za szczotkę, grabię, szmatę – umyć, zamieść, zagrabić. Posprzątać i ogarnąć kąty tak jak się ogarnia dom przed świętami. Naprawić to co da się naprawić, a potem na spokojnie usiąść i zastanowić się co dalej by było ładnie…a tu chyba nikt nie ma pomysłu, co gorsze chyba nie ma też chęci.
Chociaż nie! Są tacy co chęci mają - piękne murale na ścianach budynków, skwery powstające w najdziwniejszych momentach. Sprzątanie świata, zamiatanie ulic...tak, są ludzie który upiększają nasz krajobraz...tylko dlaczego jest ich tak mało. Dlaczego są też ludzie którzy patrzą bezczynnie i lekko kpiąco. Aby potem jak już wszyscy sobie pójdą przyjść i zniszczyć. Przespacerować się po rabatce, zamazać nową fasadę budynku, urwać kosze, rozbić płyty chodnikowe...no po co? no dlaczego?
*********
Aby oddać sprawiedliwość widoki mamy piękne! Wijące się pośród łąk i lasów piaskowe drogi. Wcinające się pomiędzy łąki strumienie, oczka wodne ukryte wśród pagórków. Odległa linia lasu i biegające wzdłuż niej zwierzęta. Naprawdę mamy kawał pięknego kraju na który mam czasami wrażenie, że nie zasługujemy :(
wtorek, 10 kwietnia 2012
ten szczególny świąteczny czas....
I niby nic złego, ale tak leżąc w wannie, mocząc stopy by potem poddać je zabiegom upiększającym i czekając aż maseczka magicznie zadziała przez moją głowę przechodzi myśl.
Dlaczego święta (jakiekolwiek), to czas szczególny, gdy z rodziną jesteśmy najbliżej.
W większości normalnych domów to wierutna bzdura, święta obarczone są stresem, zapracowaniem. W piątek jak szef da po wcześniejszym powrocie do domu - sprzątanie, gotowanie, jajek malowanie. A potem w sobotę dalej gotujemy i pilnujemy by nie nabałaganić. W niedziele jemy śniadanie zbyt wcześnie, zbyt obfite i zbyt tłumne. Kończymy po śniadaniu albo razem siedzimy jeszcze do obiadu. Wracamy do domów z głową bolącą od alkoholu (to Ci co piją) i z brzuchami bolącymi od przejedzenia. Zdenerwowani i zmęczeni z myślą - "No to do następnego roku"...chyba, że jeszcze jedziemy w poniedziałek do kogoś innego na obiad, albo Ci inni przychodzą do nas.
Po świętach lodówka pusto pełna...i oby do następnego roku.
To nie tak, że nie lubię świąt - lubię, cenię sobie ten czas, lubię nawet to lekkie nadąsanie i foszenie, to folklor mojej rodziny. Ale żeby to był szczególny czas dla rodziny? No nie wiem...żeby z tego robić rodzinne pojednanie - jakoś nie czuję. A może ja po prostu nie muszę się z nikim pojednywać, nie muszę świętować 3 czy 4 razy do roku świątecznego czasu, bo mam go na co dzień.
Dobrze by było gdyby magia mogla działać poza kalendarzem, a może inaczej w ramach co dziennego kalendarza.
To środa od 17 d0 21, czyli popołudnie u rodziców, gdy jadę do nich po pracy, podwijam nogi w fotelu, gra TV, ja jem domowe specjały i rozmowa toczy się o wszystkim i o niczym. Albo niedziela rano tramwajem na Koło by pospacerować, kupić coś u dziadka i wrócić by zjeść u mnie wczesny obiad.
W sobotę rano ruszam z psem i kieruję swoje kroki do babci od 10 do 13 - śniadanie, spacer a na koniec obiad.
Inny dzień - ruszam spacerkiem w kierunku centrum, w kawiarnianej sieciówce przy gazetce i zbyt słodkiej kawie czekam na O. Trzy godziny później jestem w domu, gdzie przytulam się do Niego i jest ciepło.
Magia nie potrzebuje świąt, potrzebuje pracy każdego dnia, skubania czasu i znajdywania chwil dla najbliższych. Szczerze mówiąc świąteczne, imieninowe spotkania jakoś nie zapadają mi w pamięć. Spotkania przypadkowe, wyrwane w tygodniu, ukradzione w miesiącu to w tym jest siła.
*Słychać także głos nr 2 który mówi "zadbaj o swój komfort, nie zapracowuj się, nie lataj, nie spełniaj zachcianek ludzi wokół Ciebie, zadbaj o siebie"...ale to zupełnie inny temat.
piątek, 6 kwietnia 2012
my way :)
And now, the end is here
And so I face the final curtain
My friend, I'll say it clear
I'll state my case, of which I'm certain
I've lived a life that's full
I traveled each and ev'ry highway
And more, much more than this, I did it my way
Regrets, I've had a few
But then again, too few to mention
I did what I had to do and saw it through without exemption
I planned each charted course, each careful step along the byway
And more, much more than this, I did it my way
Yes, there were times, I'm sure you knew
When I bit off more than I could chew
But through it all, when there was doubt
I ate it up and spit it out
I faced it all and I stood tall and did it my way
I've loved, I've laughed and cried
I've had my fill, my share of losing
And now, as tears subside, I find it all so amusing
To think I did all that
And may I say, not in a shy way,
"Oh, no, oh, no, not me, I did it my way"
For what is a man, what has he got?
If not himself, then he has naught
To say the things he truly feels and not the words of one who kneels
The record shows I took the blows and did it my way!
[instrumental]
Yes, it was my way
source: http://www.lyricsondemand.com/f/franksinatralyrics/mywaylyrics.html
wtorek, 27 marca 2012
poniedziałek, 26 marca 2012
Potrzebuję dzisiaj dopalaczy i pozytywnych wzmocnień, potrzebuję uśmiechniętych ludzi i ich pozytywnych wibracji. Dzwonię do O, byle tylko usłyszeć jej głos (pewny i radosny nawet w najgorsze nie wiem co), uśmiecham się do dużego szczeniaka i jego zakłopotanego psią niesubordynacją Pana.
Dziś ciężki dzień i sama siebie znoszę zmuszam do zmiany kursu z "dzień i tydzień stracony" na zobaczmy co z tego wyniknie i nie daj się.
Siła głowy jest większa niż siła mięśni.
Oby się jeszcze odnalazł karnet na jogę..
piątek, 16 marca 2012
tęskno mi dziś taką ciepłą spokojną tęsknotą dnia codziennego.
Marzy mi się dotyk i zapach, marzą mi się chwilę we dwoje...dobrze mi z tym codziennym niedosytem :*
czwartek, 15 marca 2012
nie lubię tego
Jest mi źle i przykro, że to zrobiłam.
Jest mi też źle i przykro, że nadal nie mam w pracy swojego pokoju pomimo tego, że 3 stoją puste. Czuję się beznadziejnie i dziecinnie.
Coś należy z tym zrobić.
Może pójść za radą Wielebnych Matek z Diuny
"Wystarczająco dobre! Cóż za niebezpieczne słowa."
To przekonanie było właśnie tym, czego chciały. Dokładnie takiego działania oczekiwano od nowicjuszek.
Jeśli nienawidzisz czegoś, co robisz, rób to lepiej. Niech nienawiść posłuży ci za wskazówkę: przyjmij ją i wykorzystaj do swoich celów.
środa, 7 marca 2012
środa
Lubię czerwony sweterek, nie przepadam za sobą w umalowanych ustach...
Jadę do rodziców i wiem, że jedno i drugie sprawi mamie przyjemność.
środa, 29 lutego 2012
tajemnica dobrego szefa
W czym tkwi tajemnica tych najlepszych? Naczytałam się książek, więc wiem. Miałam kilku więc czuje w czym tkwi różnica i poniżej prezentuję mój subiektywny opis tego czego ja za moją ścianą oczekiwałabym od szefa:
Autentyczności - nie sili się na uczucia, myśli, zachowania, które nie są jego.
Powściągliwość i kontrola emocji - najpierw myśli potem reaguję. O emocjach mówi a nie okazuję.
Znajomość zasad - lubię gdy ten kto podejmuje za mnie jakieś decyzje robi to wg jakiegoś kodeksu, zasad i tych zasad pilnuje u siebie i u mnie i wdraża w życie
Klarowność jeśli chodzi o oczekiwania. Najmniej na świecie chce mi się domyślać i zgadywać, doszukiwać się trzeciego dna.
Pewność siebie i odwaga. Nie chcę by mój szef okazywał słabość i się bał. Może się wahać, może ze mną konsultować, ale załamywać się...NIE! Jak mam obok siebie takiego przełożonego co mam go pocieszać i mówić mu "Nie martw się damy radę" to chce od razu odebrać mu pierwszeństwo (jak w wilczym stadzie - jesteś słaby -> wypadaj!)
Miałam wielu szefów - mądrych i mniej mądrych. Takich których wspominam z zapartym tchem i takich na myśl o których robi mi się smutno i źle.
W tych najlepszych wdziałam właśnie autentyczność, umiejętność życia w równowadze, umiejętność słuchania i mówienia. I odwagę - odwagę do bronienia swoich i zespołu pomysłów, brania na siebie ciosów które przychodziły z góry. Dwóch J było najlepszymi - pierwszy i jeden z kolejnych. Pierwszy nauczył mnie wszystkiego, był moim pierwszym szefem. Pokazał mi czym się różni praca od nie pracy. Dawał kopa do rozwoju, wierzył we mnie i dodawał skrzydeł, chociaż kłóciliśmy się nieziemsko. Dyskusje zawsze były merytoryczne a po nich było fajnie i dobrze. Nikt na nikogo się nie obrażał. Moje pomysły prezentował z największą powagą, bronił ich i wierzył we mnie. Tęsknie za nim najbardziej. Wymagał, czepiał się, nie tłumaczył, rzucał na głęboką wodę ale szanował moje zdanie i moją niezależność. I stawał za mną, jeśli wierzył w moje rozwiązania.
Drugi J zupełna odwrotność pierwszego. Spokojny, świetny specjalista, rozsądny i delikatny (serio). Słuchał, zachęcał do szukania rozwiązań, dzielił się wiedzą i promował. Szukał ze mną rozwiązań i nie oceniał mnie. Skupiał się na mojej pracy i na efektach. Żałuję, że dłużej nie dane było nam razem pracować. Dla tego człowieka chciało się pracował. Jego szacunek do drugiego człowieka i troska o niego (bez taryfy ulgowej, co to to nie) sprawiały że wykonywałam dla niego najbardziej głupie i niedorzeczne polecenia jego przełożonych. Przeprowadził nasz zespół przez burze...szkoda, ze tak szybko poszliśmy w swoje strony.
A teraz żyję w chaosie bez zasad, w dwuwładzy w której decyzje i zasady wchodzą tylko na chwilę i zaraz się o nich zapomina.
Muszę coś z tym zrobić, trzymam kciuki za samą siebie.
wtorek, 28 lutego 2012
było minęło
A do końca marca nie myślę o zmianach, do końca marca trwam i zaczynam zajmowanie się sobą by za rok albo dwa wejść w moją wymarzoną białą suknię. Która nie będzie suknią a będzie spódnicą i bluzką, ale będzie biała a ja będę miała talię i szczupłe ramiona muśnięte słońcem albo solarium - jedno z dwojga.
sobota, 25 lutego 2012
strach
Na długo o nich zapomniałam chociaż przepisany na kartkę cytat nosiłam kiedyś w portfelu. Teraz do niego wracam tak jak i do ostatniej części napisanej przez Franka Herberta... litania Bene Gesserit przeciw strachowi "Diuna".
Nie mogę się lękać.
Strach zabija umysł.
Strach jest małą śmiercią, która niesie ze sobą całkowite unicestwienie.
Stawię mu czoło.
Pozwolę aby zalał mnie, przelał się przeze mnie, a kiedy odpłynie obrócę oko swej jaźni i spojrzę na jego drogę.
Tam, gdzie przeszedł strach, nie będzie już nic.
Zostanę tylko ja
Oryginał...
I must not fear.
Fear is the mind killer.
Fear is the little death that brings total obliteration.
I will face my fear.
I will permit it to pass over me and through me.
And when it has gone past I will turn the inner eye to see its path.
Where the fear has gone there will be nothing.
Only I will remain.
czwartek, 16 lutego 2012
każdy nowy dzień...
Prostuję niebezpieczne myśli w głowie i przekierowuję je na tory bardziej optymistyczne szukając inspiracji, dobrego słońca wszędzie gdzie się daje. Szukam w sobie w Nich i w Nim i w tych Wszystkich, którzy swoją obecnością uśmiechają mi dzień.
Buduję sobie alternatywny świat, który nie rzuca kłód pod nogi, ale stwarza okazję. Uwalniam powoli mój potencjał...i myślę do przodu.
To nie jest prosty proces, szukam wsparcia by przez niego przejść, nawet tego profesjonalnego (nie myślałam, że skorzystam kiedykolwiek z pomocy profesjonalisty, by poukładać się sama ze sobą).
No i ta pomoc profesjonalna uwalnia mi w głowie myśli, która stawiają na nogi.
I z tych myśli pojawiają się wizję i wizualizację tego co chcę.
Np, marudzę na pieniądze, że ich za mało. A po co mi są pieniądze, co poza poczuciem bezpieczeństwa zyskam jak będę miała ich więcej. Po co, pora na listę
- by siedzieć na podłodze i oglądać wywołane z wakacji zdjęcia (niewywoływane od wieków, czyli od momentu pojawienia się w moim życiu cyfrówki - BŁĄD)
- by jechać do dowolnego miejsca w Polsce i spokojnie zapłacić za niespodziewany nocleg jeśli nam się spodoba
- by móc pójść 4 razy do roku na wielkie zakupy i obkupić się ubraniowo na nowy sezon.
Profesjonalista zadał mi pytanie co bym zrobiła gdybym wygrała grube miliony w totka i od dziś nie musiała pracować - Zbaraniałam! Nie wiem co bym zrobiła, nie wiem jak bym się zachowała, nie wiem co to dla mnie są grube miliony, które pozwalają nam nie pracować.
Pewnie 10 tys miesięcznie na dwuosobową rodzinę, 12 tysięcy na 3 osobową to są pieniądze, które dałyby mi poczucie maksymalnego spokoju - luksus. 6 tysięcy na 2 osobową rodzinę to są pieniądze, które dałyby mi spokój i standard który uznam za bardzo w porządku.
Tak więc należałoby policzyć ile musiałabym wygrać w totka aby odsetki z lokat/inwestycji/itd dałyby mi dochody na tym poziomie przez kolejne +/- 55 lat.
No i jakbym miała już te 6 do 10 tysięcy to co wtedy...no nie wiem. Zawsze marzyłam o:
- knajpce
- remontowaniu starych budynków
teraz nie wiem co mi się marzy.
Odczarowała mi się knajpka i wolę chyba w niej przesiadywać niż ją prowadzić (chociaż może, nie wiem).
Remontowanie starych budynków - podejrzewam, że te ostatnie 35 milionów w totka to i tak byłoby za mało...
No więc nie wiem co bym robiła na tym moim rentierskim życiu - podróżowała, opiekowała się domem (to miłe)...pracowała - co by się w tej pracy zmieniło?!?!
Zawsze marzyłam aby pracować tylko na część etatu, móc pracę wykonywać z domu, z kawiarni, być w ruchu. A pracę wykonuję z zza biurka i to mnie dołuję. Jaka więc byłaby to praca którą mogłabym tak wykonywać - no to jest ta którą teraz wykonuję tylko na innych zasadach.
No to jak zrobić by wykonywać ją na innych zasadach. Jak przekonać do tego szefa by mi tak pozwolił?
poniedziałek, 13 lutego 2012
Chciałabym
- zagrać chociaż raz w filmie
- mieć sesję profesjonalną, gdzie wygładzą i wyczyszczą wszystkie niedoskonałości
piątek, 10 lutego 2012
Chce mi się stanąć i ruszyć z nową energią. Nie wiem jak nie potrafię uciąć tego co tu i teraz i ruszyć z czymś nowym. Miotam się pomiędzy moimi dobrymi pomysłami, pretensjami do świata i do najbliższych. Miotam się z praca, która lubię i której jednocześnie nienawidzę. Miotam się ze sobą i tym miotaniem jestem zmęczona.
Miotam się od początku istnienia tego bloga, a może od 2 wpisu, bo nie wiem kiedy powstał pierwszy. Miotam się i źródeł miotania nie mogę namierzyć, namierzyć aby zniszczyć, zmienić bylebym tylko zaczęła działać a nie miotać się.
Brakuje mi inspiracji, brakuje mi energii, którą zaraziliby mnie inni, brakuje mi kogoś kto pociągnie mnie za sobą, kto zarazi mnie pasją, albo podzieli pasje ze mną. Lubię działać w zespole, nie jestem samotnym wilkiem. Lubię dzielić się myślami, spierać, dochodzić wspólnie do rozwiązań. Lubię ten twórczy samo-nakręcający się proces.
Nie mam z kim się nakręcić, nie mam :(
No i chce mi się wyć!!!!!
poniedziałek, 16 stycznia 2012
blue valentine
Co zrobić by miłość uratować. Złapać moment początku końca - modlić się, starać, działać...liczyć, że nie jest za późno.
A mi się marzy pocałunek rodem z Drive...oczywiście bez takiej kontynuacji jaką mamy w filmie....
środa, 11 stycznia 2012
zapadam się
Mam wrażenie, że dotykam dna, albo znajduję się bardzo bardzo blisko.
Przygnębia, wgniata w ziemie mnie rzeczywistość, moje ciało, moje zdrowie, moje nastawienie, poziom energii. Dobijają mnie inni ludzie - dalsi, bliżsi.
Jest we mnie bałagan, tak jak bałagan panuje w domu. Patrzę na niedociągnięcia i czuję, że dom upodabnia się do mnie, że razem z zaniedbaniem samej siebie zaniedbałam i go.
Szukam w sobie motywacji, której nie potrafię odnaleźć, staram się odzyskać sterowność, przełamuję się aby łapać szanse, które łaskawy los przede mną rzuca...
To wszystko wymaga jednak energii i entuzjazmu - a u mnie akurat tych dwóch czynników brak.
Nie czytam książek, nie spotykam się z ludźmi - barykaduję się, przeczekuję, czekam na przełom.
Bo ja znam ten stan, powtarza się przez całe moje życie, powraca jak bumerang ale wiem też że przechodzi. Że smuty, smutki, smuteczki pójdą precz.
poniedziałek, 2 stycznia 2012
Człowieczeństwo vs zezwierzęcenie
Zdecydowanie człowieczeństwo jest przereklamowane!!!! Nie wiem pewnie wystarczająco dużo o świecie zwierząt, wydaje mi się jednak, że zwierzęta nie czerpią przyjemności i satysfakcji z zadawania bólu, one zabijają bo są głodne albo się bronią albo się boją.
Z człowiekiem jest inaczej - przeciągnąć psa za samochodem, połamać nóżki, okaleczyć oczy, przeciąć gardło byleby nie szczekał.
Wstyd mi i źle, że mój gatunek robi takie straszne rzeczy. Jak można, jak można, jak można?!?!?!?!?!?!
Czuję się bezradna, czuję że nie fajnie jest zwierzętom (w ogóle przyrodzie - patrząc na zaangażowanie o ochronę środowiska) z człowiekiem na Ziemi.