wtorek, 10 kwietnia 2012

ten szczególny świąteczny czas....

leżąc w wannie czytam kolorowe czasopisma, całe pomarszczone i pomoczone, jak dłonie gdy za długo siedzimy w wodzie. W czasopismach pomiędzy poradami co do kremów nawilżających, diet wiosennych, przepisów wielkanocnych wypowiedzi "znanych i kochanych na temat świąt. Przemawia z tych stron "to czas szczególny z rodziną, celebrowanie, grzanie się w cieple rodzinnym"*.

I niby nic złego, ale tak leżąc w wannie, mocząc stopy by potem poddać je zabiegom upiększającym i czekając aż maseczka magicznie zadziała przez moją głowę przechodzi myśl.
Dlaczego święta (jakiekolwiek), to czas szczególny, gdy z rodziną jesteśmy najbliżej.
W większości normalnych domów to wierutna bzdura, święta obarczone są stresem, zapracowaniem. W piątek jak szef da po wcześniejszym powrocie do domu - sprzątanie, gotowanie, jajek malowanie. A potem w sobotę dalej gotujemy i pilnujemy by nie nabałaganić. W niedziele jemy śniadanie zbyt wcześnie, zbyt obfite i zbyt tłumne. Kończymy po śniadaniu albo razem siedzimy jeszcze do obiadu. Wracamy do domów z głową bolącą od alkoholu (to Ci co piją) i z brzuchami bolącymi od przejedzenia. Zdenerwowani i zmęczeni z myślą - "No to do następnego roku"...chyba, że jeszcze jedziemy w poniedziałek do kogoś innego na obiad, albo Ci inni przychodzą do nas.
Po świętach lodówka pusto pełna...i oby do następnego roku.

To nie tak, że nie lubię świąt - lubię, cenię sobie ten czas, lubię nawet to lekkie nadąsanie i foszenie, to folklor mojej rodziny. Ale żeby to był szczególny czas dla rodziny? No nie wiem...żeby z tego robić rodzinne pojednanie - jakoś nie czuję. A może ja po prostu nie muszę się z nikim pojednywać, nie muszę świętować 3 czy 4 razy do roku świątecznego czasu, bo mam go na co dzień.
Dobrze by było gdyby magia mogla działać poza kalendarzem, a może inaczej w ramach co dziennego kalendarza.

To środa od 17 d0 21, czyli popołudnie u rodziców, gdy jadę do nich po pracy, podwijam nogi w fotelu, gra TV, ja jem domowe specjały i rozmowa toczy się o wszystkim i o niczym. Albo niedziela rano tramwajem na Koło by pospacerować, kupić coś u dziadka i wrócić by zjeść u mnie wczesny obiad.
W sobotę rano ruszam z psem i kieruję swoje kroki do babci od 10 do 13 - śniadanie, spacer a na koniec obiad.
Inny dzień - ruszam spacerkiem w kierunku centrum, w kawiarnianej sieciówce przy gazetce i zbyt słodkiej kawie czekam na O. Trzy godziny później jestem w domu, gdzie przytulam się do Niego i jest ciepło.

Magia nie potrzebuje świąt, potrzebuje pracy każdego dnia, skubania czasu i znajdywania chwil dla najbliższych. Szczerze mówiąc świąteczne, imieninowe spotkania jakoś nie zapadają mi w pamięć. Spotkania przypadkowe, wyrwane w tygodniu, ukradzione w miesiącu to w tym jest siła.

*Słychać także głos nr 2 który mówi "zadbaj o swój komfort, nie zapracowuj się, nie lataj, nie spełniaj zachcianek ludzi wokół Ciebie, zadbaj o siebie"...ale to zupełnie inny temat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz