i nie zakochani...
Popijamy, pogadamy, poplotkujemy, powspominamy, poopowiadamy, popytamy...
Tak w piątkowy wieczór, gdy za nami nagonka tygodnia (za niektórymi bezczyn tygodnia), można usiąść i się zapomnieć na chwilę albo dwie. Włączyć tryb powolny i czerpać garściami z upływających chwil (które na złość pędzą, gdy w pracy się wloką).
***
Pytanie z boku, takie, które tkwi z tyłu głowy i nie pozwala do końca zapomnieć.
Co Ty robisz, gdzie Ty dążysz, czego pragniesz, kim chcesz być...nie wiem, po 9 latach studiów, 6 letnim doświadczeniu zawodowym, 2 miesięcznym bezrobociu - nie wiem. Nie wiem czego chce, czego pragnę i do czego dążę - jak i gdzie mogę zrealizować swoje ambicje (bo jakieś tam mam i nie jest to powód do radości a raczej do gorzkiego śmiechu).
Czy przekreślić moje dotychczasowe doświadczenie, zmienić zawód, zacząć od początku. Cofnąć się w hierarchii i zarobkach o te 6 lat? Czy brnąć w to dalej...
Boje się, że zabraknie mi jaj i pewności siebie i jakimś ślepym, nieprzemyślanym trafem wrócę w miejsce w którym byłam, z którego uciekłam (co skończyło się bezrobociem). Boję się, że znowu minie 6 lat i się ocknę - jako matka, żona i niespełniona zawodowo (a tym samym po części życiowo) kobieta.
I tą nijakość pracy przekażę mojemu dziecku, a ono pójdzie moją niezdecydowaną prostą ale trudną drogą, że wybierze materializm (tak jak i ja wybierałam nim dowiedziałam się, czego nie chcę robić) a nie pasję. Liczę, że jeszcze Moja Miłość, ojciec moich dzieci żyjący pasją, nauką, wiedzą, rozwojem, poświęcający się dla celu (mądrze i przemyślanie a nie głupio i z próżnością) nauczy nasze dzieci czym jest praca, pasja, wiedza i mądrość...
Tymczasem trzymam za siebie kciuki i patrzę w siebie poszukując przyszłości - widzę majaczące jak fatamorgana możliwości, umiejętności i chęci i modlę się aby nie zabrakło mi odwagi by się im poświęcić....
piątek, 4 września 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz