wtorek, 15 września 2009

Dzień...

uporałam się z Urzędem Pracy. Dostałam zasiłek - chyba zaszaleję :). Zostało już tylko wypisać się z NFZ'u i pozostać na utrzymaniu Państwa.


Dodatkowo w klimacie utrzymał mnie artykuł o bezrobotnych w wrześniowym Twoim Stylu - o ludziach, którzy zarabiali po 6 tysięcy na rękę a dziś z kredytami na 60 metrowe mieszkania bez oszczędności starają sobie dać radę.

Bohaterowie artykułu radzą sobie różnie, raczej nie poddają się, prą i działają. Co ciekawe odkrywają w sobie nowe pasje, otwierają się na nową działalność i w jakiś magiczny sposób rozwijają się dalej. Większość z nich opowiada o tym jak trudno zrezygnować z codziennych przyjemności
  • kawa na mieście
  • markowe kosmetyki
  • co chwila nowe ciuchy (bo nie mam czego na siebie włożyć)
  • kino z popcornem i obowiązkową rundą po sklepach.
  • wyjazdy na weekendy...
do tej pory na wyciągnięcie ręki teraz są luksusem.


I mi było trudno pozbyć się codziennych wydatków, rytuałów, polepszaczy życia. Jednak brak pracy a tym samym gotówki sprawił, że też pozbyłam się pewnych codziennych czy cotygodniowych niepotrzebnych wydatków.

Teraz patrzę na moje wydatki przed stratą pracy i po stracie pracy. Z punktu ekonomi wychodzi mi, że bezrobocie jest baardzo edykacyjne.

Kiedyś wydawałam strasznie dużo, pieniądze przelatywały mi przez palce nie wiadomo kiedy i na co - tu kawa, tu gazetka, tu soczek a tu gumka do włosów, t-shirt, kolejny cień do powiek, szampon, odżywka, przyprawa, duperelka do kuchni. Bałam się kosztownych i jednorazowych wydatków wiec kupowałam dużo i tanich rzeczy. I tak złotówka po złotówce moja pensja malała.

Dziś biorę i odkładam rzecz w sklepie, łapie się na braniu pierdułki i podchodzeniu z nią do kasy aby zaraz z nią wrócić do półki i odłożyć. Złotówki zostają w kieszeniu, wydatki są zaplanowane. I co się okazuje się, że jem to co jadłam (ani gorzej ani lepiej) tyle, że teraz patrzę na cenę i wybieram tańszy pieprz, olej czy ryż. Sprawdzam co i ile w którym sklepie kosztuje. Sprawdzam producenta i co najważniejsze dwa razy zastanawiam się PO CO MI TO? Po konieczne rzeczy, których przerabiam hurtowe ilości jadę do Makro czy Selgrosu i dzięki temu mogę kupić większą i tańszą paczkę mąki, czy zgrzewkę wody (bo taniej).


Dzięki temu dziś zjadłam na mieście a w zeszłym tygodniu spotkałam się ze znajomymi w knajpie. Skromniej, taniej ale równie przyjemnie....

Pisząc tak o tym przypomina mi się książka "Sztuka prostoty" Loreau Dominique. Mamy pieniądze, mamy możliwości, mamy internet gdzie jednym kliknięciem nabywamy ciągle nowe polepszacze życia. Mamy, posiadamy, odkładamy w kąt...
Teraz nie mam pieniędzy, nie mogę ot tak kliknąć i nabyć i wcale nie jest mi gorzej, nie czuję się słabsza czy mniej ważna. Czuję że mam wszystko co mi do życia potrzeba. Słodkie i wypracowane optimum.....*



* na kawę na mieście czasami sobie pozwalam, z aparatem pod ręką, gazetą lub książką w kieszeni daruję sobie odrobinę luksusu :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz