piątek, 20 kwietnia 2012

w pociągu

Jadę przez Polskę, przemierzam w nim setki kilometrów. To wygodne miejsce by patrzeć, więc ja patrzę. Trochę od zaplecza, trochę z boku przyglądam się mijanym miastom, wsiom i miasteczkom. Widzę je od strony torów, dworców, przemieści. Czasami z góry gdy tory suną po wiaduktach, czasami z dołu gdy wjeżdżają i wyjeżdżają z tuneli. Widzę te tony śmieci i nieapetycznych graffiti. Widzę to i pojawia się najpierw myśl: komu i po co chciało się tam wleźć by naśmiecić, zniszczyć, nabałaganić.

Widzę strasznie niekochany kraj. Kiedyś piękny, a teraz niekochany. Niszczony, zaniedbany, jakby nikt się o niego nie troszczył. Ślady pięknej historii, zmysłu estetycznego i wczucia proporcji naszych przodków niszczeją i popadają w ruinę. Nikt nie dba, nikt się nie troszczy – wykorzystać, zadeptać, zniszczyć, pobudować nowe.

Smuci mnie to, w czasach wielkich słów o patriotyzmie nasza tradycja, nasz dorobek niszczeje i pokrywa się śmieciami.

Mówimy o ekologii, oszczędzaniu, ekonomi, prawdzie historycznej a rzucamy kolejny papier, burzymy kolejną kamienicę, wycinamy kolejny hektar drzewa. Po środku najpiękniejszego widoku, na tle gór, na brzegach lasu budujemy molochy osiedla, stawiamy hale i fabryki. Chcemy się uczyć segregowania śmieci, a przecież nie umiemy jeszcze trafić papierkiem do kosza, chcemy by domy były energooszczędne a nikt jeszcze nie umie ich porządnie odmalować, chcemy by ludzie walczyli o lwy w Afryce a nie potrafimy zatroszczyć się o podwórkowego Burka by miał godne życie.

Chyba nie dorośliśmy do bycia gospodarzami własnego kraju!

Zadeptujemy i betonujemy łąki, niszczymy ławki w parkach, urywamy kosze…i mówimy o prawdziwiej polskości, głośno skandujemy słowo patriotyzm. Maszerujemy przez ulice z krzyżem i godłem, mówimy głośno i z patosem, by po drodze rozwalić kosz, zbić okno, kopnąć kotka, wyrzucić psa…

Strasznie opuszczony i niekochany kraj. Nikt nie dba, nikt się nie troszczy, nie chucha nie dmucha. Nie myśli z troską i z czułością. Nie zachwyca się i nie upiększa. Czyżbyśmy nie lubili miejsca w którym żyjemy?

Bo jak uzasadnić to wszystko?

Nie lubię w Nas tego pragnienia wymazywania, nieumiejętności kontynuacji. Nie lubię też a tą bylejakość, tymczasowość, za prowizorkę i niestaranność. A i za ten brak wrażliwości na piękno, brak nietolerancji na brzydotę też Nas nie lubię.

Pod bliznami, łuszczącą się farbą widzę piękny kraj, piękną historię, prace milionów par ludzkich rąk…i widzę jak to wszystko pokrywa siding, reklamy, szklane molochy, budynki plomby.

Mam ochotę złapać za szczotkę, grabię, szmatę – umyć, zamieść, zagrabić. Posprzątać i ogarnąć kąty tak jak się ogarnia dom przed świętami. Naprawić to co da się naprawić, a potem na spokojnie usiąść i zastanowić się co dalej by było ładnie…a tu chyba nikt nie ma pomysłu, co gorsze chyba nie ma też chęci.

Chociaż nie! Są tacy co chęci mają - piękne murale na ścianach budynków, skwery powstające w najdziwniejszych momentach. Sprzątanie świata, zamiatanie ulic...tak, są ludzie który upiększają nasz krajobraz...tylko dlaczego jest ich tak mało. Dlaczego są też ludzie którzy patrzą bezczynnie i lekko kpiąco. Aby potem jak już wszyscy sobie pójdą przyjść i zniszczyć. Przespacerować się po rabatce, zamazać nową fasadę budynku, urwać kosze, rozbić płyty chodnikowe...no po co? no dlaczego?



*********

Aby oddać sprawiedliwość widoki mamy piękne! Wijące się pośród łąk i lasów piaskowe drogi. Wcinające się pomiędzy łąki strumienie, oczka wodne ukryte wśród pagórków. Odległa linia lasu i biegające wzdłuż niej zwierzęta. Naprawdę mamy kawał pięknego kraju na który mam czasami wrażenie, że nie zasługujemy :(

wtorek, 10 kwietnia 2012

ten szczególny świąteczny czas....

leżąc w wannie czytam kolorowe czasopisma, całe pomarszczone i pomoczone, jak dłonie gdy za długo siedzimy w wodzie. W czasopismach pomiędzy poradami co do kremów nawilżających, diet wiosennych, przepisów wielkanocnych wypowiedzi "znanych i kochanych na temat świąt. Przemawia z tych stron "to czas szczególny z rodziną, celebrowanie, grzanie się w cieple rodzinnym"*.

I niby nic złego, ale tak leżąc w wannie, mocząc stopy by potem poddać je zabiegom upiększającym i czekając aż maseczka magicznie zadziała przez moją głowę przechodzi myśl.
Dlaczego święta (jakiekolwiek), to czas szczególny, gdy z rodziną jesteśmy najbliżej.
W większości normalnych domów to wierutna bzdura, święta obarczone są stresem, zapracowaniem. W piątek jak szef da po wcześniejszym powrocie do domu - sprzątanie, gotowanie, jajek malowanie. A potem w sobotę dalej gotujemy i pilnujemy by nie nabałaganić. W niedziele jemy śniadanie zbyt wcześnie, zbyt obfite i zbyt tłumne. Kończymy po śniadaniu albo razem siedzimy jeszcze do obiadu. Wracamy do domów z głową bolącą od alkoholu (to Ci co piją) i z brzuchami bolącymi od przejedzenia. Zdenerwowani i zmęczeni z myślą - "No to do następnego roku"...chyba, że jeszcze jedziemy w poniedziałek do kogoś innego na obiad, albo Ci inni przychodzą do nas.
Po świętach lodówka pusto pełna...i oby do następnego roku.

To nie tak, że nie lubię świąt - lubię, cenię sobie ten czas, lubię nawet to lekkie nadąsanie i foszenie, to folklor mojej rodziny. Ale żeby to był szczególny czas dla rodziny? No nie wiem...żeby z tego robić rodzinne pojednanie - jakoś nie czuję. A może ja po prostu nie muszę się z nikim pojednywać, nie muszę świętować 3 czy 4 razy do roku świątecznego czasu, bo mam go na co dzień.
Dobrze by było gdyby magia mogla działać poza kalendarzem, a może inaczej w ramach co dziennego kalendarza.

To środa od 17 d0 21, czyli popołudnie u rodziców, gdy jadę do nich po pracy, podwijam nogi w fotelu, gra TV, ja jem domowe specjały i rozmowa toczy się o wszystkim i o niczym. Albo niedziela rano tramwajem na Koło by pospacerować, kupić coś u dziadka i wrócić by zjeść u mnie wczesny obiad.
W sobotę rano ruszam z psem i kieruję swoje kroki do babci od 10 do 13 - śniadanie, spacer a na koniec obiad.
Inny dzień - ruszam spacerkiem w kierunku centrum, w kawiarnianej sieciówce przy gazetce i zbyt słodkiej kawie czekam na O. Trzy godziny później jestem w domu, gdzie przytulam się do Niego i jest ciepło.

Magia nie potrzebuje świąt, potrzebuje pracy każdego dnia, skubania czasu i znajdywania chwil dla najbliższych. Szczerze mówiąc świąteczne, imieninowe spotkania jakoś nie zapadają mi w pamięć. Spotkania przypadkowe, wyrwane w tygodniu, ukradzione w miesiącu to w tym jest siła.

*Słychać także głos nr 2 który mówi "zadbaj o swój komfort, nie zapracowuj się, nie lataj, nie spełniaj zachcianek ludzi wokół Ciebie, zadbaj o siebie"...ale to zupełnie inny temat.